W przestrzeni internetowej zawrzało. Pewnie w rodzinnym realu również.
Dyskusja toczy się o krążące od dawna (także) płatne propozycje wychowawcze kierowane do rodziców. Od dłuższego czasu obserwowałam reakcje specjalistów w dziedzinie psychologiczno-pedagogicznej i blogerów na wspomniane wyżej rewelacje. Niedawno pojawiła się jeszcze jedna wypowiedź znanej osoby i jej cenne uwagi. Pomyślałam sobie, że także mam potrzebę odnieść się do problemu. Myślę jednak, że jest on bardziej złożony, chociaż gdyby ktoś zadał mi pytanie: „to o co się w końcu rozchodzi?”, to odpowiedziałabym, że z pewnością o łatwe pieniądze. Uważam też, że problem, który chcę poruszyć nie dotyczy tylko wypowiedzi jednej osoby, ale wiąże się z czasami, w których obecnie żyjemy i wychowujemy nasze dzieci.
Odniosę się do swojego doświadczenia rodzicielskiego, bo ukazało mi ono wiele spraw z innej perspektywy, niż ta, którą znam zawodowo. Kiedy w dzieciństwie wyobrażałam sobie siebie w roli mamy, miałam chęć, żeby wszystko było idealne:
JA: zawsze uśmiechnięta, energiczna i gotowa do codziennych wyzwań, kreatywna, z głową pełną wspaniałych pomysłów, z poczuciem humoru i dystansem, z łagodnością… NIEPOPEŁNIAJĄCA BŁĘDÓW.
MOJE DZIECKO: radosne, beztroskie, prawidłowo rozwijające się, szczęśliwe, z zaspokojonymi wszystkimi potrzebami, POSŁUSZNE.
W tym miejscu proszę o minutę ciszy dla moich „wspaniałych” wyobrażeń 😉
Macierzyństwo nauczyło mnie tego, że na pewno wydarzą się sytuacje, w których będę grała pierwsze skrzypce, a potem stwierdzę, że właśnie oto popełniłam błąd. Będę się starać zmienić to, co nie służy mojej relacji z dziećmi, ale nie znajdę niezawodnych sposobów, skutecznych metod i jedynych słusznych rozwiązań. Co zabawne, zazwyczaj proponuje się 10 uniwersalnych opcji, mających „postawić dziecko do pionu” (bo pewnie łatwo policzyć i brzmi chwytliwie, niż np. 11, chociaż 101 też się podobno dobrze sprzedaje). Nie wierzę w nie.
Nie wierzę też w:
Wierzę, że rodzice:
Dziecko jednak nie jest zwierzątkiem do tresowania. Ma prawo do całego wachlarza emocji wraz ze sposobami reagowania i regulacji. Chcę podkreślić ważną moim zdaniem rzecz: Rodzice mają prawo do swojego pomysłu na rodzicielstwo. Mają prawo do swoich sposobów na bycie z dzieckiem, na budowanie relacji, na wspieranie rozwoju. Mogą popełniać błędy, mogą się uczyć, bo są nieustannie ze swoimi dziećmi w drodze. W tej drodze rodzice uczą się towarzyszyć dzieciom, a dzieci uczą się siebie i świata w pierwszej kolejności od opiekunów, do których są przywiązane.
Czuję ogromny niepokój, kiedy czytam, że rodzic nie jest ekspertem od własnego dziecka, a jego doświadczenie miałoby być rodzajem eksperymentu (jeśli nie zdecyduje się poznać tych kusząco brzmiących niezawodnych sposobów, skutecznych metod i jedynych słusznych rozwiązań za jedyne xPLN). Dostrzegam dziś ważną potrzebę rodziców na rozmawianie o rodzicielstwie, na wspieranie się w tej wspólnej drodze, na wymianę doświadczeń, a także na zmianę.
Jest wiele wartościowych stron prowadzonych przez profesjonalistów, których u siebie (za)cytuję, a którym warto zaufać. Niestety ten dzisiejszy pęd się nam wszystkim udziela i z wychowywaniem dzieci będzie podobnie. Albo kupujemy produkt „pierwszy, lepszy z półki”, albo sprawdzamy firmę, czytamy skład i decydujemy się wydać określoną kwotę za coś, co nam nieelegancko mówiąc „zrobi dobrze” (ale samo zastanawianie się jednak chwilę zajmie).
Mam też takie poczucie, że wielu osobom brakuje zaufania do swoich rodzicielskich kompetencji. Niektórzy nie otrzymali potrzebnych im dziś wskazówek w rodzinnej transmisji międzypokoleniowej, inni nie zgadzają się z otrzymanym przekazem i chcą inaczej. Mało jest dzisiaj domów wielopokoleniowych, wielorodzinnych. Czegoś nam chyba brakuje i łatwo na tym poczuciu braku żerować. Zachęcam Was do bliskości w rodzicielstwie, do zaufania sobie, uważności i spokoju w poszukiwaniach źródeł rodzicielskiej wiedzy.