Pewnego poranka moja dwuletnia córka obudziła się i opowiedziałam jej, co będziemy tego dnia razem robić. Staram się jej codziennie mówić jak będzie wyglądał nasz plan. Mąż jeszcze nie wrócił z dyżuru i córka zapytała o niego. Powiedziałam jej, że tata przyjedzie do domku, gdy ona będzie po obiadku, który poda jej babcia. W tamtej chwili świdrowała mnie swoim niebieskookim spojrzeniem i z radością wykrzyknęła: „Mamo, daj obiadek teraz!”. Uśmiechnęła się przy tym szeroko, jakby jej własny plan miał być niezawodny.
Dla niej wszystko było proste. Skoro tata będzie po obiadku, to ona go zje w swoim domku zamiast u babci. I nie w okolicy pory obiadowej, a właśnie teraz – przed śniadaniem!
Przytuliłam ją mocno. Z jednej strony rozczuliła moje serce, a z drugiej strony byłam z niej dumna, że tak kombinuje. I że jako dziecko chce wpływać na bieg wydarzeń.
Moja córka rozróżnia (w miarę swoich możliwości) „wczoraj”, „dziś” i „jutro”. Przez ostatnich parę miesięcy wydawało mi się, że jesteśmy dogadane w temacie: „po śniadanku”, „przed obiadkiem” itd. Jak dziecko nie reaguje sprzeciwem czy zdziwieniem, to zazwyczaj ma się poczucie zrozumienia i bycia w kontakcie. Nawet, jeśli jest on wątpliwy 🙂 Ta sytuacja pokazała mi wyraźniej, że dzieciaki żyją chwilą obecną i bardzo ważne są dla nich aktualnie przeżywane emocje. Córka jest głodna, tęskni za tatą, bo poprzedniego dnia się nie widzieli (a po przebudzeniu nadal go nie ma). Jest szansa, że tata będzie po obiadku, no to idealnie – „mamo, daj obiadek teraz!”.
Zdarza mi się mówić do mojej córki: „nie teraz” (to akurat rozumie i głośno daje mi wyraz swojego sprzeciwu), „potem”, „za chwilę”. A przecież zdaję sobie sprawę, że ona nie jest świadoma tego, co tak naprawdę oznacza to „później”. Nie potrafi jeszcze łączyć określonych zwrotów z doświadczeniem. Nie umieszcza ich we właściwym kontekście. Staram się więc odwoływać do znanych jej sytuacji, jak właśnie śniadanko, obiadek czy np. kąpiel. Swoją drogą, kiedyś na moją prośbę, żeby skończyła już zabawę w pokoju i zeszła ze mną po schodach, odpowiedziała: „nie teraz mamo Ago, Hania gotuje” 😉
Na szczęście szybko dogotowała swoje marchewki z bakłażanem i… arbuzem, i zeszła ze mną na dół.
Opisując te sytuacje kojarzy mi się nieustanne wołanie dzieci (tzw. jojczenie) jadących samochodem z rodzicami: „ile jeszcze?”, „jak długo jeszcze?”, „dojechaliśmy już?”. Ja też tak kiedyś wołałam. Pewnie był to główny powód naszych późniejszych wakacyjnych wyjazdów podczas nocy. Chociaż należy jeszcze uwzględnić, m.in. poziom zadowolenia z wycieczki czy ogólne samopoczucie danego dnia. Dziś, już dorosłej mnie, podróż nad morze mija „w sekundę” a powrót trwa „wieki”. Przy dobrych warunkach jazda w obie strony wychodzi na zegarku dokładnie tyle samo.
Dzieciaki uczą się żyć w naszej „dorosłej” rzeczywistości. Zapraszamy je do świata, w którym jest czas, w którym panują pewne reguły, w którym rodzice wyznaczają ramy dnia (lub starają się trzymać jakiegokolwiek planu). Warto przystanąć, zastopować nasze zegarki i wejść w świat dziecka, w odczuwanie dziecięcego „teraz”. Wówczas widać jak na dłoni prawdziwe potrzeby dziecka, aktualne emocje, to co dla niego ważne. Myślę, że takie zachwycanie się prostotą dziecięcego sposobu myślenia, pozwala nam samym na chwilę zatrzymać czas i wziąć z ulotnej chwili to, co najlepsze.
Komentarze
Tak się teraz zastanawiam (mój wieczorny rachunek sumienia), że w ciągu dnia wielokrotnie „słyszę”, różne potrzeby mojej córki i synka. I ileż to razy mówię: zaraz, za chwilę, potem, nie teraz, poczekaj, zrobię to i przyjdę itp. Tyle rzeczy jest ważnych, a najważniejszą odkładam „na za momencik”. W końcu pranie, sprzątanie, odpoczynek po pracy nie są tak istotne, jak tu i teraz z dzieckiem, które „świdruje” swoim pięknym wzrokiem i uśmiechem. Ono jest tylko na moment małe, na krótką chwilę „tylko moje”.
Weronika, myślę że nasze dzieci spokojnie wiedziałyby, w jaki sposób zorganizować nam „czas wolny”. Bywają sytuacje, że po prostu muszą na nas zaczekać i tego też będą się uczyły całe życie. Natomiast naturalną rzeczą jest, że robimy sobie taki „rachunek sumienia”. W końcu zależy nam naszych dzieciach oraz na odpowiadaniu ich (pozornie małym) potrzebom. Wcale nie jest tak łatwo w gonitwie codziennych obowiązków nagle przystanąć i zrobić sobie szybką analizę tego, co „na już” i co „na potem” 😉 Staram się angażować Hanię w pomaganie np. przy sprzątaniu. Pamiętam, że chwila, w której zrozumiała, że jeżeli pozbiera klocki z podłogi, to nie będzie się już o nie potykać i wywracać (i dodatkowo będzie miejsce do swobodnego kręcenia się w kółko) było sporym odkryciem! 🙂 I cieszę się, że mogłam jej w tym towarzyszyć.