Jestem poruszona wiadomościami od mam, które napisały do mnie, że od początku września targają nimi sprzeczne emocje, że mają wyrzuty sumienia i wątpliwości, czy nie wyrządzają swoim dzieciom krzywdy, gdy zostawiają je płaczące w przedszkolach.
Jestem również poruszona, bo parę dni temu moja córka także zaczęła swoją przygodę z przedszkolem. Chciałam w tym wpisie bardzo zwięźle i trochę ogólnie (ale może inspirująco dla niektórych rodziców) odnieść się do procesu adaptacji dziecka przedszkolnego.
Pierwsza myśl, jaka mi się nasuwa to ta, że dziecko do ukończenia piątego roku życia nie ma obowiązku uczęszczania do przedszkola. Ma prawo do korzystania z wychowania przedszkolnego. Nie rozumiem przekonania, że np. trzylatek musi iść do przedszkola. Nie musi – ma prawo.
Druga myśl to ta, że potrafię sobie wyobrazić, w jakiej sytuacji jest wielu dzisiejszych pracujących rodziców, którzy nie mają tzw. wyjścia i ich pociechy „muszą” zostać w przedszkolu. Mam poczucie, że to bardzo trudne, gdy z jednej strony jest się przypartym do zarobkowego muru, a z drugiej – pokłada się nadzieje związane z edukacją/wychowaniem przedszkolnym i pierwsze chwile adaptacji po prostu przerastają.
Czy da się „wszystko” wcześniej zaplanować i poukładać tak, aby dziecko chętnie szło do przedszkola? Pewnie wiele dobrego da się zrobić, ale na pewno nie wszystko. I wydaje mi się, że warto mieć w sobie zgodę na to, że coś pójdzie nie tak, jak sobie to ułożyliśmy. Dziecko może płakać każdego dnia, panie (zazwyczaj panie, panowie też przecież pracują w tym zawodzie) nauczycielki okażą się niewspółpracujące, dziecko będzie często chorować, szef w końcu przestanie dawać nam taryfę ulgową na nieoczekiwane odbiory pociechy.
Wydaje mi się, że warto, aby rodzice, którzy zastanawiają się nad procesem adaptacji ich dziecka w przedszkolu, spróbowali spojrzeć na to doświadczenie oczami swojej pociechy. Wiele placówek organizuje tzw. dzień adaptacyjny. Można przyjść z rodzicami, przespacerować się po przedszkolu, zobaczyć swoją przyszłą salę, poznać panie nauczycielki, zobaczyć inne dzieci, pobawić się zabawkami. Tylko, że po paru godzinach jednego dnia adaptacji, dziecko może całkiem sporo zapomnieć. I to całkiem prawdopodobne 😉 Co dla takiego malucha jest nowe? Wszystko! Kiedy decydujemy się, aby zatrudnić nianię do opieki nad dzieckiem, to często układamy grafik tak, aby dziecko przez pierwsze tygodnie oswajało się z nowym opiekunem. Chodzi o wzbudzenie zaufania, o poczucie bezpieczeństwa, o budowanie relacji. Wiecie – nawet domowe zwierzę potrzebuje obwąchać kąty, by poczuć się „u siebie”. To chwilę trwa. U dzieci nawet dwa miesiące. A wielu rodziców oczekuje, że magia zadziała po mniej więcej tygodniu.
I wiecie co chciałabym tu jeszcze napisać w związku z tematem adaptacji? Dzieci płaczą i to normalne! Banał, prawda? Niektórzy się gorączkują, szczególnie w szatni: „a, bo wszystkie dzieci się cieszą, a moje płacze”, „bo inne wchodzą do sali i zajmują miejsce przy stoliku, a moje leży na ziemi i nie chce puścić mojej nogi”.
Jestem zaniepokojona tym, że nadal w różnych placówkach przedszkolnych mówi się rodzicom:
Wiem, że znajdą się rodzice, którzy powiedzą: „a moje trochę popłakało i przestało. Teraz chodzi zadowolone, po co robić jakiś cyrk?”. Czasem tak jest, że dziecko przestaje płakać i zaczyna się bawić. Później codziennie rano chętnie wstaje i wychodzi do przedszkola. Ale niejednokrotnie jest tak, że dziecko, które zostawiliśmy w stanie płaczu/krzyku, w końcu przestaje… i trwa w zamrożeniu do momentu, w którym jego rodzic po niego wróci. Czasem, aby dojść do punktu: „czuję się bezpiecznie”, potrzebna jest dziecku złość. Więc przy odbiorze dziecka z przedszkola, możemy usłyszeć, że płakało, było nieobecne, a potem się wściekało… .
W przedszkolu, do którego poszła moja córka, nie było szansy na jakąś dłuższą adaptację. Był dzień, w którym dzieci z rodzicami mogły poznać panie nauczycielki, zobaczyć salę, szatnię, wziąć udział w krótkiej zabawie. Mojej córce to wystarczyło. Mnie też, ale tylko dlatego, że wybrałam przedszkole wcześniej i miałam w sobie zaufanie do tego miejsca. Mam też przekonanie, że moje dziecko jest gotowe do bycia bez mamy przez jakiś czas wraz z innymi dziećmi. Ale mam w sobie gotowość na to, że będą dni, w których ona będzie wolała zostać w domu. Trzeba będzie wtedy nagimnastykować się organizacyjnie, ale wszystko jest na szczęście możliwe.
Chciałabym, aby rodzice, dla których proces adaptacji jest trudny, mieli wsparcie ze strony zatrudnianej w przedszkolu kadry. Może pozostali rodzice mogą okazać się cennym wsparciem, może da się ustalić grafik tak, aby zaangażować możliwie dużo bliskich dziecku osób (żeby móc chodzić do pracy, żeby był ktoś, kto zaopiekuje się chorym dzieckiem, że w razie „W” jest wyjście).
Chciałabym również, żeby rodzice czuli, że autentycznie mają pierwszeństwo w prawie do wychowywania i edukowania swojego dziecka. Czasem placówki mają swoje zasady:
Ale to dziecko i jego rodzice są tu najważniejsi. Nikomu nie stanie się krzywda (a o poczucie bezpieczeństwa chyba chodzi?), jeśli rodzic odprowadzi dziecko do sali i się z nim czule pożegna. Nikomu nie stanie się krzywda, jeśli rodzic postawi nogę w sali. Dziecko nie musi leżeć podczas ogólnej drzemki. Moja córka nie śpi w ciągu dnia – nie wyobrażam sobie, żeby ktoś jej kazał leżeć i na rozkaz „odpoczywać”. To jest mniej więcej tak, gdy ktoś mówi do nas: „uspokój się”, a nas szlag jasny trafia 😉 Uwierzcie mi – dziecko może być odebrane w każdym momencie, w którym musimy i chcemy je odebrać. Z perspektywy osoby, która pracowała w różnych placówkach – wiem, co znaczy dezorganizacja czasu pracy i ogarnianie grupki bardzo energicznych dzieci. Ale to się da zrobić. Przy dobrej woli wszystkich zaangażowanych osób można zdziałać wiele dobrego dla siebie i dla innych.
Bądźmy wspierającymi towarzyszami w rozwoju naszych dzieci i mądrymi przewodnikami w ich podróży do dorosłości.