„Tu leży poronienie” – nie zapomnę do końca życia tych słów. Wypowiedziała je być może do mnie (bo wyglądało, jakby jednak w kierunku ściany lub okna) lekarka podczas wizyty w szpitalu. Leżałam wtedy na patologii ciąży z Haneczką. Byłyśmy w 14. tygodniu, a zagrożenie dla jej zdrowia i życia minęło, więc tym bardziej dziwi mnie, że zostałyśmy obie sprowadzone do poronienia.
Pamiętam przeszywający ból w okolicy serca, gdy usłyszałam te słowa. Chwilę potem płakałam, bo przecież na tym łóżku rzeczywiście mogło „leżeć poronienie”. Na całe szczęście mam cudowną 2-latkę blisko siebie. I nie wiem czy chcę podzielić się moim odczuciem, „co” w tamtej sytuacji w szpitalu „stało przede mną”.
Ten wpis jest jednak o Leonku, bo dwa lata później leżałam w tym samym miejscu razem z nim.
„Kochanieńka, kładę kubeczek na stoliczku” – ledwo doszło do mnie przez zamknięte drzwi od toalety. Wychodzę i widzę kubek z wodą. Zgłupiałam. Pierwsza myśl – mam to wypić? Długo szukałam pielęgniarki, żeby dowiedzieć się co mam z tym kubkiem zrobić. „To na materiał Kochanieńka” – odpowiedziała wesołym głosem niska pielęgniarka. Podkreślam jej wzrost, ponieważ przypominała mi czasem wesołego skrzata, który próbuje na siłę powstrzymywać lecące łzy na oddziale patologii ciąży.
Kolejnym nieporozumieniem były dwie pielęgniarki, które przyszły sprawdzić, czy „materiał” się ze mnie „wydobył”. Przyszły we dwie, bo chyba żadna nie wiedziała, czego na początku czwartego miesiąca ciąży można się spodziewać. A we dwie, to zawsze raźniej – jest się kogo zapytać „czy to już?”. I naprawdę dużo czasu spędziły nad zwykłymi plamami krwi, szukając mojego dziecka. A chciałam zaznaczyć, że Leonek ostatecznie mieścił się na połowie mojej dłoni, chociaż na tym etapie ciąży powinien być dwa razy większy. Mój syn pojawił się znacznie później – w atmosferze intymności i zrozumienia. Jednak, gdyby nie ginekolog z powołania, musiałabym go najprawdopodobniej łapać (bo tego też mi nikt nie wyjaśnił) między nogami w toalecie. Pominę kolejne „zabawne” sytuacje, które mogłyby się wówczas wydarzyć.
Na drugi dzień była ze mną szpitalna psycholog (na życzenie, a nie „że się należy”). Była specyficzna. Zanim zaczęła ze mną rozmawiać, wyobrażałam sobie obok niej czarnego kota i kapelusz czarownicy. Jakoś jej pasowało. Czułam, że byłam bardziej gotowa na rozmowę, niż ona, ale nie otworzyłam się. Przyjęłam jedną ważną informację, a resztę po prostu przetrwałam. Natomiast początek spotkania prawie mnie rozbawił. Nie dość, że zdanie wprowadzające chyba trwało dwie minuty, z czego połowa to były pauzy, to ostatecznie usłyszałam: „no i jak ci z tym jest?”. Prawie odpowiedziałam: „no, a jak myślisz?”. Nie było mowy o intymności. Obok leżała inna pacjentka (tak, tak – wszystko odbyło się w sali przeznaczonej dla pacjentów, żaden tam gabinet).
Ponieważ płeć naszego synka była widoczna, nie zdecydowaliśmy się na dodatkowe badania genetyczne. Pielęgniarka (kolejna, nie że ciągle ta sama) podeszła do mnie, wzięła za rękę i z przerażeniem zaczęła: „bo tutaj jest kwestia przesłania tego no, no tego… no tego, co tu jest, no…”. Dokładnie wiedziałam, co chciała mi powiedzieć, ale postanowiłam jej nie ułatwiać i ewentualnie zapytać czy poklepać ją po plecach, żeby wykrztusiła słowo „dziecko”. Sama wywalczyła końcówkę zdania i zdecydowała się jednak na „materiał”.
Traktowanie przez tzw. służbę zdrowia pacjentek w sytuacji straty dziecka nazwałabym absurdem (choć zdaję sobie sprawę, że nie można generalizować, poza tym mój mąż jest bardzo dobrym lekarzem). Poronienie jest jedną z najtrudniejszych dróg, którą pokonuje kobieta i na pewno podzielę się moim doświadczeniem w innym miejscu, już „na poważnie”. O tym, co może mnie czekać lub o czym powinnam pomyśleć w tak ważnym momencie swojego życia (oraz życia mojego nienarodzonego dziecka), dowiedziałam się dopiero podczas studiów doktoranckich. Ale nikt, nigdy i nigdzie nie przygotował mnie na szpitalne procedury, choć trudno nazwać to, co się dzieje procedurą. To raczej niedbalstwo, brak szacunku dla drugiego człowieka oraz jego przeżyć. To udawanie, że nic się nie stało. To oczekiwanie, że przyjeżdżam do szpitala i wiem, co mnie spotka, jakby to był kolejny raz z rzędu. Chociaż pewnie kolejnego razu bym już nie przeżyła w podobnych warunkach, przynajmniej na trzeźwo. A może to zamrożenie, bo temat nie jest łatwy?
Nie otrzymałam wystarczającego wsparcia od kobiet pracujących w szpitalu, nie poczułam kobiecej solidarności czy siły. Poczułam, że jestem tam za karę, że to moja wina, że mi się nie udało i zawaliłam. W szpitalu pomogli mi mężczyźni – mój wspaniały mąż, lekarz prowadzący oraz ginekolog pełniący dyżur. I jedna kobieta, którą jest moja kochana mama. Też nie wiedziała, co mówić, jak się zachować. Płakała razem ze mną, słuchała. A przed pochówkiem zrobiła na szydełku „becik” dla Leonka, żeby mu… zimno nie było.
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these cookies, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may have an effect on your browsing experience.
This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these cookies, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may have an effect on your browsing experience.
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
Komentarze
Pamiętam jak wspólnie cieszyłyśmy się, że oczekujesz drugiego maleństwa. Pamietam, gdy dowiedziałam się, że tracisz Leonka, oraz jakiś czas potem, że umarł. Pamiętam, że płakałam i przeżywałam tę stratę. Mój mąż mnie wspierał. Dzięki Ci Boże za dobrych mężów! Procedury w szpitalu są okropnie bezduszne. Współczuję Ci, że musiałaś znosić to wszystko. Myślę, że Twoja historia pomoże i wesprze inne kobiety, które utraciły swoje tak oczekiwane i chciane maleństwa. Znów się popłakałam!
Weronika, dziękuję że byłaś ze mną w tym ważnym dla mnie momencie. Dziękuję również, że w taki sposób odbierasz mój wpis – jako podzielenie się doświadczeniem z innymi osobami, przede wszystkim kobietami. Mam nadzieję, że jeżeli więcej z nich odważy się mówić głośno (m.in. o sposobie traktowania w szpitalu), być może zajdą pożądane zmiany w tym zakresie.
Współczuję Pani starty dziecka. Jest to niesamowicie ciężki moment dla kobiety. Życzę Pani jak najlepiej, ale muszę odnieść się do Pani wzmianki o pielęgniarkach, gdyż moja kochana mama jest jedną z nich. Po pierwsze, zapewne zajmowały się Panią położne, bo to je najczęściej spotyka się na oddziałach ginekologicznych, położniczych i patologii ciąży. Bije z tekstu pogarda z Pani strony w kierunku tych kobiet. Uderzyło mnie to, jak nazwała Pani „skrzatem” jedną z nich. Wygląd fizyczny nie jest powodem do wyśmiewania drugiej osoby. Pani również z pogardą odniosła się do starań tejże kobiety, co wprost nie przystoi. Pojawia się jeszcze kolejna kwestia – pielęgniarka/położna to nie psycholog, który będzie cały dzień trzymał Panią za rękę. Nie uwierzę także, że przyszły do Pani we dwie (przy takich brakach kadrowych?) i nie potrafiły „scharakteryzować” poronienia. To są rzeczy, które uczy się je na studiach. Uważam, że Pani podkoloryzowała swoją opowieść. Wiem jak to działa u mojej mamy. Podkreślam – współczuję Pani, ale nie zgadzam się z obrazem pielęgniarek/położnych, który Pani nakreśliła. Czarne owce są wszędzie, ale tutaj ich nie widzę. Atakuje Pani niewinne kobiety, które – jeśli Pani historia jest prawdziwa – po prostu nie umiały rozmawiać z pacjentem. W żadnym wypadku nie została Pani poniżona lub potraktowana złowrogo. Pozdrawiam serdecznie.
Pani Agato, dziękuję za komentarz. Odniosę się po kolei do przesłanej treści: nie wie Pani kto się mną zajmował w czasie, gdy leżałam w szpitalu (stąd wyjaśnienie w tekście), moją intencją nie było pogardliwe wypowiadanie się o wspomnianej profesji (tu zaznaczam, iż wiem jaka jest różnica między zawodem pielęgniarki a położnej; niewątpliwie mam prawo do mówienia o tym, w jaki sposób zostałam potraktowana w „niesamowicie ciężkim momencie dla kobiety” – cytując Pani fragment), wygląd fizyczny nie jest powodem do wyśmiewania drugiej osoby (nie wyśmiewam jedynej osoby, która – wprawdzie koślawo, ale jednak – próbowała rozładowywać gęstą atmosferę i tak było rzeczywiście, że przypominała wesołego skrzata z bajki), nie wiem dlaczego uznała Pani, że miałabym oczekiwać od pielęgniarki lub położnej kompetencji psychologa (i raczej nie wyobrażam sobie, żeby ktokolwiek obcy „cały dzień trzymał mnie za rękę”; tu wypadałoby podkreślić, iż doskonale wiem, co należy do obowiązków psychologa). Jeżeli nie wierzy Pani w treść, która została opublikowana na moim blogu, to nie do końca rozumiem potrzebę odnoszenia się do – Pani zdaniem – nieprawdziwych fragmentów. To, czego uczy się podczas studiów również jest mi znane (także od osób wykładających na wspominanych kierunkach). W tekście zaznaczam, że jestem świadoma tego, iż nie można generalizować swojego doświadczenia na pozostałe osoby i miejsca (tu wyjaśniam, że mam na myśli szeroko pojętą służbę zdrowia). Pani mama jest pielęgniarką, mój mąż chirurgiem, mój dziadek również, babcia – pielęgniarką. Czy mam zaufanie do wszystkich chirurgów, a każdy przeze mnie spotkany zachował się tak, jak należy? Nie. Czy poznałam życzliwe i kompetentne pielęgniarki i położne podczas swoich ciąż? Tak. Nie atakuje, nie obarczam winą. Opisuję swoje doświadczenie (nie tylko w tym wpisie, jest ich więcej). Gdyby osoby, które spotkałam w tamtym czasie, nie potrafiłyby rozmawiać z pacjentem – nie byłyby w stanie wykonywać zawodu. Podkreślę na koniec – zostałam potraktowana bez należytego szacunku dla kobiety w czasie straty (czy można nazwać to „poniżeniem lub złowrogim potraktowaniem”? Być może tak). Ponieważ w swoim tekście zaznaczyłam, że sytuacja, w której się znalazłam momentami zdawała się być kiepskim żartem, muszę Panią rozczarować – nie zdawała się, tylko była. Polecam (choć nie z głębi serca, gdyż takie historie nie powinny mieć miejsca) zajrzeć na strony poświęcone rodzicom po stracie i ich doświadczeniom. Myślę, że zdziwi się Pani jeszcze bardziej. Choć, jak piszę – nie powinno tak być. Wiele się zaczyna zmieniać w tym temacie, co napawa „optymizmem”, jakkolwiek by to niestosownie do doświadczenia straty zabrzmiało. Pozdrawiam.
Pani Doktor, dziękuję za odpowiedź. Proszę wybaczyć, ale po prostu odniosłam wrażenie takiego zaatakowania pielęgniarek jako grupy zawodowej i od razu przypomniała mi się mama, która tak zawsze walczy o pacjenta i wkłada swoje serce w opiekę nad nim. Ja rozumiem, że Pani inaczej odczuwa co napisała, ale dla czytelnika Pani słów może się wydawać, że wręcz Pani obraża kobietę wykazującą postawę empatyczną wobec Pani. Teraz po wyjaśnieniu rozumiem nieco lepiej tę kwestię. Mam nadzieję, że nie będzie miała Pani nigdy więcej takich doświadczeń. Ja wiem, że w polskich szpitalach można się spotkać ze skandalicznym traktowaniem. Nie raz czytałam i słyszałam mrożące krew w żyłach opowieści, szczególnie kobiet z porodówek. Uważam, że jako pacjenci zawsze powinniśmy poinformować Rzecznika Praw Pacjenta, a nawet udać się do Sądu, gdy zajdzie potrzeba. Być może moja postawa dotycząca Pani historii jest nieco mniej empatyczna właśnie dlatego, że naczytałam się oraz nasłuchałam opowieści ludzi, którzy zostali potraktowani wprost nieludzko i ciężej jest mi się wczuć w Pani tragedię. W każdym razie – życzę wszystkiego dobrego i wspaniałych pielęgniarek oraz położnych na swojej drodze. Pozdrawiam (i zdrówka dla dzieci)!
Pani Agato, zdaję sobie sprawę z możliwości różnego odbioru publikowanych tutaj treści. Rozumiem, że chciała Pani stanąć w obronie swojej mamy (i być może pozostałych osób, które w pełni angażują się w wykonywany przez siebie zawód). Cieszę się, że ma Pani takie doświadczenie bliskiej osoby, która wkłada serce w opiekę nad pacjentem. Mam nadzieję, że takich pracowników będzie coraz więcej. Zgadzam się również z przeświadczeniem, że należy reagować w sytuacjach, w których jesteśmy nienależycie traktowani, kiedy łamane są nasze prawa. Nie zawsze jednak jest to łatwe, gdy po raz pierwszy znajdujemy się w kryzysowym dla nas momencie. Uważam, że nie jest się w stanie porównywać do siebie różnych tragedii, każdy ma prawo przeżywać własne doświadczenie po swojemu i według własnej wrażliwości. I chociażby z tego względu – osoby pracujące w szpitalach, powinny zachować godną postawę. Serdecznie dziękuję za życzenia. Raz jeszcze pozdrawiam.