Strona główna » Bliżej doświadczeń » Matka Polka z koroną na głowie
Kiedy zaczęła się kwarantanna narodowa, przeczytałam w sieci, że teraz mężowie będą mieli świetną okazję, aby się przekonać, ile pracy wykonują kobiety w domach. Zobaczą, co to za wysiłek dzisiejszych matek Polek. A ja miałam taką myśl, że może i zobaczą, ale pewnie nie doświadczą, bo te kobiety po prostu będą dalej robiły to, co do nich „należy”, a może i więcej. Patrząc na home office czy edukację zdalną – jest to uzasadnione!
Mężowie może i by coś dostrzegli, gdyby siedzieli na kwarantannie sami z dziećmi. Choć takich pewnie jest mnóstwo – ukłon, m.in. w kierunku lekarek i pielęgniarek (choć wiemy przecież, że nie tylko one codziennie „walczą”). Potem sobie uświadomiłam, jak szybko uległam narzuconemu myśleniu, że o domy dbają tylko kobiety i zastanowiłam się, kim właściwie jest dla mnie matka Polka.
Kojarzy mi się ona z kobietą, która jest całkowicie oddana rodzinie, szczególnie swoim dzieciom. Widzę kobietę niedocenioną, zmęczoną, zatroskaną. Bardzo wybrzmiewa mi przy niej „poświęcenie”. Według definicji Wielkiego słownika języka polskiego „matka Polka”, to właśnie „kobieta, która całe swoje życie poświęciła rodzinie i wychowaniu dzieci w duchu tradycyjnych i patriotycznych wartości”. Archetyp matki Polki sięga korzeniami Adama Mickiewicza i wiersza z 1830 roku pt. Do matki Polki, choć niektórzy twierdzą, że matkę Polkę znajdujemy już na kartach Pisma Świętego. Choć w rzeczywistości ideał matki Polki jest ściśle związany z patriotyzmem i religijnością, to mnie zaciekawił sam aspekt zaangażowania w rodzicielstwo (nie tylko w relację z synem, która kojarzy się z przytaczanym wzorem).
Dziś znów wiele kobiet się poświęca – dla korona-sprawy, dla narodu, dla rodziny czy męża, który „walczy na froncie”. Wiele z tych kobiet zostało w domach – zrezygnowało z pracy, zostało zwolnionych lub próbuje nadal ogarniać zawodową rzeczywistość zdalnie. Nie jest łatwo. Niedawno przeczytałam, że skojarzenia związane z matką Polką coraz częściej wędrują w kierunku kobiety multizadaniowej, która pozostaje aktywna zawodowo i jednocześnie troszczy się o rodzinę (podobno bardziej niż jej mąż czy partner).
Współczesność przyniosła wiele możliwości, które kobiety niejednokrotnie same sobie wywalczyły, ale nie każda chce z nich w pełni korzystać. Spotkałam się też z takimi opiniami, że jeśli młoda, wykształcona kobieta decyduje się dzisiaj pozostać w domu i wychowywać swoje dzieci, to sama zakłada sobie kajdany. Poczułam również smutek, gdy w jednym z komentarzy na założonej przez siebie grupie dla kobiet Bliskie Mamy, dowiedziałam się, że kobieta chcąca być w domu z dziećmi, może zostać nazwana „patologią”. To zaskakujące, że chęć bycia blisko swoich dzieci, miałaby kojarzyć się ze stanem chorobowym czy odbieganiem od normy. To tak, jakby bycie blisko potrzeb dziecka było OK, ale już bliskość fizyczna w postaci pozostania z nim w domu już bardzo nie OK (?!).
Rozmawiałam niedawno ze znajomą, która postanowiła, że na chwilę obecną pozostaje w domu z dzieciakami, a mąż troszczy się o warunki materialne. Powiedziała mi, że kompletnie nie rozumie, dlaczego miałoby być coś złego w tym, że są kobiety, które chcą zadbać o rodzinę również od tej strony, która wiąże się z utrzymaniem porządku w domu, zrobieniem zakupów, gotowaniem, prasowaniem, praniem itd. Czasem nawet spotykała się ze zdziwieniem, gdy mówiła komuś, że przy gromadce dzieci również ogarnia całą resztę. Słyszała: „przestań, nie ma co się tak poświęcać”, „dzieci nie potrzebują czystej podłogi, tylko szczęśliwej mamy”. Stwierdziła: „No dobra, a co jak mama jest szczęśliwa, gdy ta podłoga, po której biegają dzieci jest czysta? Mam w sobie akceptację na to, że dbam, że czasem kosztuje mnie to sporo wysiłku, ale robię niektóre rzeczy, bo lubię i nie jestem przez to niedostępna dla swoich pociech czy nieszczęśliwa, gdy już zasiadam do czystego stołu. Korona z głowy mi nie spada, ja ją tylko czasem poprawiam” 😉
Podobno „dobrze mieć jakiś talent, ale z drugiej strony to bardzo męczące, że się go ma i że się czuje potrzebę jego ciągłego wykorzystywania, w stu procentach” (Slow life według ojca Leona). Pomyślałam sobie, że wiele kobiet przyznaje, że bardzo lubi swoje rodzicielstwo, że ma talent w byciu matką. Są kobiety, które przypominają sobie swoje dziecięce marzenia i mówią, że zawsze czuły, że chcą zostać matkami, mieć dzieci. Czasem część z nich oddaje się temu rodzicielstwu całkowicie, bez reszty (bez opamiętania?). Niektórzy sądzą wtedy, że kobieta traci coś ważnego z samej siebie. Też tak kiedyś myślałam. A potem zrozumiałam, że dla niektórych to naprawdę jest spełnienie marzeń.
Mówi się, że człowiek jest w stanie zadbać o innych, gdy w pierwszej kolejności dobrze zadba o samego siebie, o swoje potrzeby. Co jeśli jedną z tych potrzeb jest właśnie bycie dla innych? Wtedy to bycie dla drugiego człowieka wyczerpuje czy ładuje…? Ja lubię być mamą. Ale czasem muszę naładować swoje baterie poza przestrzenią rodzicielstwa, żeby potem do niej wrócić i być blisko. A może nawet – być bliżej.
Odkąd zostałam mamą, zaprzyjaźniłam się z rodzicielstwem bliskości. Dopiero moje własne doświadczenie w byciu mamą, pozwoliło mi być bliżej moich potrzeb, lepiej odczytywać i reagować na potrzeby moich dzieci. Może nie odnalazłam jeszcze jakiejś idealnej równowagi, ale z pewnością rozgościłam się w przestrzeni, w której znajduję spokój, oddech i radość z bycia rodzicem. Myślę sobie, że bycie blisko swoich dzieci, blisko ich potrzeb – to nie droga do wykończonej w efekcie matki Polki. Bardzo łatwo przychodzi nam oceniać matki i sposób wychowywania dzieci, prowadzenia domu czy aktywność zawodową. Wydaje mi się, że w wielu sytuacjach społecznych brakuje dostatecznej akceptacji dla drugiego człowieka, brakuje autentycznego zaciekawienia jego wyborami czy zwykłej życzliwości.
Dobrze by się stało, gdyby współczesne matki Polki czuły radość w swoim rodzicielstwie, nawzajem się wspierały i okazywały sobie troskę, szacunek. Bycie z drugim człowiekiem i dla drugiego człowieka, to odpowiedzialność, ale i ogrom miłości.
Komentarze
Ja jestem z pokolenia kobiet, które po prostu były w tej codzienności siedzenia w domu i zajmowania się dziećmi. To było dla nas po prostu normalne, choć często męczące. Dziś myślę, że szkoda, że kiedyś nie było z kim porozmawiać o trudach bycia matką. Ale tylko po to, żeby rozładować napięcie i wrócić do rzeczywistości z zapasem nowej siły, z pozytywną energią. Sądzę, że kobiety są po prostu bardzo wymagające i dlatego ocenianie wyborów innych przychodzi im z taką łatwością. Szkoda, bo wychowywanie to przecież wielkie poświęcenie na rzecz drugiego człowieka.
Gosia, tak, zgadzam się z tym, że dla wielu kobiet rzeczywistość, o której piszesz była po prostu normalna. Wyobrażam sobie jednak grono kobiet, które musiały przeżywać wiele trudności w samotności, a może i nawet cierpiały, bo nie było rozmowy, wsparcia, realnej pomocy. Dziś za to jest chyba tyle możliwości, że kobiety nie zawsze wiedzą w czym wybrać, z czego skorzystać, co jest dla nich i ich dzieci dobre. Mam też takie poczucie, że kobietom łatwiej jest wychodzić z pomocną dłonią do innych matek, kiedy same otrzymują wsparcie, kiedy są świadome swoich zasobów i wiedzą, w jaki sposób z nich skorzystać.