Strona główna » Bliżej rodziny » Jak przestać krzyczeć na swoje dziecko?
Po marcowym wystąpieniu w programie „Pytanie na Śniadanie” przeprowadziłam wiele rozmów z rodzicami, których poruszył temat krzyku na swoje dzieci. Pamiętam, że gdy jeszcze byłam w drodze do Warszawy, miałam w głowie wiele przemyśleń i towarzyszyły im również emocje. To nie jest prosty temat. Myślę, że wiele osób mogłoby powiedzieć, że nie lubiło w dzieciństwie momentu, w którym dorośli podnosili głos, krzyczeli czy po prostu się „darli”. W dorosłości też nie przepadamy za sytuacjami, kiedy ktoś do nas albo na nas krzyczy. Czujemy się jak w potrzasku, gdy robi to np. szef, a perspektywa zmiany miejsca pracy wydaje się nieosiągalna. Czemu miałoby być inaczej z naszymi dziećmi?
Na rynku jest wiele propozycji z serii: „10 skutecznych sposobów na…” czy „10 niezawodnych porad, żeby…”. Nie dziwię się, że rodzice tego szukają.
Szczególnie trudno jest tym rodzicom, którzy wychowywani byli w atmosferze kar, krzyku (czy jak zwolennicy wolą – tzw. respektu) i chcą inaczej dla swoich własnych dzieci. Skąd mają czerpać, jeśli źródło doświadczenia rodzinnego podpowiada: „krzyknij, to przestanie marudzić nad zupą”, „daj klapsa, to następnym razem już tak nie zrobi”. Człowiek uczy się poprzez doświadczenie. To wyzwanie, gdy młody rodzic nie ma zasobów w postaci przekazu pokoleniowego: „można bez krzyku”, „można bez kary”. Skąd taka osoba ma czerpać?
Pozostają wspomniane poradniki, może po drodze jakieś studia o profilu psychologiczno-pedagogicznym. Może kursy online (tu akurat mogę prywatnie polecić dobrych autorów). Na pewno wioska. Tylko czy dziś łatwo jest nam być blisko innych rodziców, którzy tak jak my – szukają wsparcia, szukają osób, które chcą podobnie, myślą podobnie? Pandemia pokazała, jak relacyjnymi istotami jesteśmy. Zdanie powtarzane na (prawie) każdym kierunku studiów: „człowiek jest istotą społeczną” albo „człowiek jest istotą relacyjną” nagle nabrało sensu… .
Niedługo po moim wystąpieniu w telewizji opublikowałam post na profilu na Facebooku przedstawiający moją rozmowę ze starszą córką:
– Mamo, a o czym Ty będziesz mówić w tej całej telewizji?
– O krzyku rodziców wobec dzieci.
– A wiesz, że nie wolno krzyczeć na dzieci, mamo?
– Wiem. A masz może pomysł, co rodzice mogą zrobić, żeby nie krzyczeć na swoje dzieci?
– Po prostu je przytulić. A jak nakrzyczą, to przeprosić. Wtedy jest po sprawie.
– Dziękuję Ci, na pewno będę o tym w tej całej telewizji pamiętać. O obejrzysz mnie? Pokibicujesz?
– Nie, mamo. Mam Ciebie na co dzień i nie muszę jeszcze oglądać w telewizji. Przykro mi.
😉
Pomyślałam sobie, że moja córka ma niespełna cztery lata, a jest najlepszym źródłem wiedzy dla mnie jako rodzica. Tylko pytanie, czy to dla wszystkich jest takie proste i oczywiste, żeby przytulić dziecko po krzyku, żeby je przeprosić, żeby powiedzieć, że się nie chciało/że się żałuje? Czy to jest proste popatrzeć dziecku w oczy i powiedzieć „przepraszam”?
Pisałam już o tym wcześniej na swoim blogu. Znam jednak osoby, dla których słowo „przepraszam” nie przeszłoby przez gardło w stosunku do swoich dzieci. A przecież to nie jest tak, że dorosły nagle traci w oczach dziecka, przestaje być ważny. Jest wręcz przeciwnie. Dziecko uczy się, że rodzina jest miejscem do przeżywania i okazywania różnych emocji. Dowiaduje się ono, że można popracować nad sposobem wyrażania emocji, nad sposobami mówienia o potrzebach. Można nauczyć się dostrzegania i werbalizowania stresorów, które podsycają napiętą atmosferę.
Mam myśl, że na pytanie: „jak przestać krzyczeć na swoje dziecko?” można odpowiedzieć: „po prostu przestać” albo można napisać książkę 😉 Na pewno wypowiedź w programie telewizyjnym o krótkiej formule nie wskaże złotego rozwiązania. Jest wiele książek o tym, jak zacząć podróż w innym kierunku, niż dotychczasowy. Trzeba jednak się otworzyć, wyjść poza utarte schematy, poza sztywne ramy myślenia o wychowywaniu, o rodzicielstwie, o szacunku wobec dorosłych, o autorytetach itd. Pokolenie moich rodziców nie było szczególnie uczone czy może – nie miało okazji doświadczyć tego, czym jest wgląd w siebie, jak powiedzieć drugiej osobie o swoich potrzebach bez ranienia, jak zadbać o siebie w rodzicielstwie. Przypominają mi się wyniki prowadzonych przeze mnie badań. Niewiele dorosłych stwierdziło, że otrzymało takie zasoby w swoim domu. Po prostu przyszło życie, własna rodzina i budowanie na nieznanym gruncie. To wymaga dojrzałości, gotowości do dzielenia się i do brania, do współbycia.
Małe dziecko, które przed nami stoi patrzy jak krzyczymy, widzi nasz wściekły wyraz twarzy, słyszy słowa, których potem żałujemy. Ono nie jest w stanie pojąć, że nie mamy zaplecza w postaci doświadczenia z własnego domu rodzinnego. Ono nie wie, że się zmagamy z własnymi „demonami”, ono bardzo często nie jest na takim etapie rozwoju poznawczego, emocjonalnego, społecznego, aby przyjąć ten nasz bagaż. Jasne, że robimy tyle, ile na dany moment pozwalają nam nasze zasoby: wiemy, czujemy, chcemy, potrafimy itd., ale gdy ten maluch dorośnie, nie wystarczą mu słowa: „bo mnie nikt tego wcześniej nie nauczył, jak nie krzyczeć”.
Być może niektórzy z Was mieli okazję usłyszeć, że jesteśmy określani pokoleniem wrzasku a krzyk – nową formą klapsa. Z pewnością nie jest łatwo nie krzyknąć w pewnych sytuacjach. Nie jest łatwo nie poprzestać na wyrzutach sumienia, poczuciu winy, poczuciu, że się zawiodło siebie, swoje dziecko. Na pewno jednak da się iść drogą zmiany i ważne, żeby na tej drodze nie pozostawać samemu. Jednak to od siebie samego trzeba zacząć: ja i moje emocje, ja i moje myśli. Ja i moje potrzeby, ja i moje zasoby, ja i moje stresory. Ja i moje rozpoznanie tego, co dzieje się w ciele, ja i samoregulacja, ja i samokontrola… .
Komentarze
Fajny artykuł wszystko jest w nim tak oczywiste. Gorzej, jak wracasz do domu z pracy i chcesz chwilę odpocząć, a tu nagle słyszysz: Mamo jestem, głodna, mamo co dziś na obiad, mamo nie umiem tego, mamo a Pani od matematyki dała nowe zadania i nic nie wytłumaczyła, teraz czas zdalnej nauki, w pracy sajgon, w domu sajgon nie ogarniam więc mam momenty, że chce mi się wyć do księżyca, a słyszę co chwila mamo, mamo, mamo…. Też jestem tylko człowiekiem, wiem mamą z wyboru, ale mam też tylko swoje siły, żadne nadludzkie 🙈 Więc czasem krzyknę do jednego z trójki dzieci, bo po prostu mam za dużo na i w głowie 😶
Dziękuję za komentarz. Słyszę bardzo dobrze to, co z wybrzmiewa z jego treści. Sama przecież jestem mamą 😉 Ludzką mamą – nie nadczłowiekiem. Myślę, że warto jest w chwilach, które są bardziej spokojne zastanowić się, czy mamy możliwość zorganizowania tak czasu, żeby móc znaleźć momenty tylko dla siebie, by się zregenerować i móc znieść to wszystko, z czym przychodzą do nas dzieci? Czy jest szansa, że inny opiekun „ogarnia” dzieci, a my w tym czasie dochodzimy po pracy do siebie? Jeśli nie możemy liczyć na członków rodziny, czy są inne osoby, przy których nasze dzieci czułyby się bezpiecznie, którym ufamy? To też nie zawsze jest takie proste, bo zwyczajnie – brakuje nam rąk do pomocy, dodatkowych par oczu do pilnowania dzieci. Wiele, jak nie wszystko, zależy również od stopnia rozwoju naszych dzieci (wiek, moment względnej równowagi/nierównowagi itp.). Mam też takie przemyślenia, że nie chodzi o to, żeby pielęgnować w sobie wyrzuty sumienia, tylko o przyjęcie, że tak – jesteśmy ludźmi -często znajdujemy się w strefie czerwonej (walka/ucieczka), za którą odpowiada autonomiczny układ nerwowy. Tak samo jest z dziećmi. Dopóki nie będziemy w równowadze, to nie ma mocnych – nie dogadamy się. Czasem ulgę przynosi już sam fakt zdania sobie z tego sprawy. Pozdrawiam serdecznie!